niedziela, 28 grudnia 2014

Już po

Grudzień przeciekł mi przez palce. Najpierw ponad tydzień choroby, potem kolejny na rekonwalescencję i ... święta zaczęły stukać do drzwi. A ponieważ Wigilia była u mnie, trzeba było zakasać rękawy, bo czas gonił. Ten czas to dziwny gość. Jak nie trzeba - goni, jak oszalały, a jak trzeba - niemiłosiernie zwalnia. 


Po chorobie opuściły mnie siły. To co zwykle robię w parę minut, teraz ciągnie się nawet godzinami. Nie wiem, czy to choroba, czy może po prostu to ten wiek :).

A tak w ogóle sporo się dzieje, tylko nie wiem, czy chcę o tym pisać. Czyżbym dorosła i wiwisekcja mojej psyche przestała mnie bawić? 

Jak zwykle czas mi się cofnął. Tym razem o ponad 10 lat. No i przypomniała mi się cytowana poniżej bajka. Bardzo prosta, alegoria czytelna, nawet dla malucha. Jednak tak jak przed laty, tak i dziś ujmuje mnie, bo prawdy oczywiste, dziś tak naprawdę nimi nie są. A bajka ta o nich przypomina.


"Dawno, dawno temu było sobie pewne miasto, którego wszyscy mieszkańcy żyli ze sobą w pełnej zgodzie, byli zdrowi i szczęśliwi. Tkwił w tym pewien sekret. Otóż każdy z nowo narodzonych mieszkańców miasta dostawał woreczek z Ciepłym i Puchatym, które miało to do siebie, że im więcej rozdawało się go innym, tym więcej przybywało. Dlatego wszyscy swobodnie obdarowywali się nawzajem Ciepłym i Puchatym wiedząc, że nigdy go nie zabraknie.

Matki dawały Ciepłe i Puchate dzieciom, kiedy wracały do domu. Mężowie i żony wręczali je sobie na powitanie, po powrocie z pracy, przed snem.

Nauczyciele rozdawali w szkole, sąsiedzi na ulicy i w sklepie, znajomi przy każdym spotkaniu. Nawet groźny szef w pracy nierzadko sięgał do swojego woreczka z Ciepłym i Puchatym.

Nikt tam nie chorował i nie umierał, a szczęście i radość mieszkały we wszystkich domach.

Pewnego dnia do miasta sprowadziła się zła czarownica, która żyła ze sprzedawania ludziom leków i zaklęć przeciw różnym chorobom i nieszczęściom. Szybko zrozumiała, że nic tu nie zarobi, więc postanowiła działać.

Poszła do pewnej młodej kobiety i w największej tajemnicy powiedziała jej, żeby nie szafowała zbytnio swoim Ciepłym i Puchatym, bo w końcu jego zapas się wyczerpie, i żeby uprzedziła o tym swoich bliskich.

Kobieta schowała swój woreczek głęboko na dno szafy i do tego samego namówiła męża i dzieci. Stopniowo wiadomość rozeszła się po całym mieście, ludzie poukrywali Ciepłe i Puchate, gdzie tylko kto mógł.

Wkrótce w miasteczku zaczęły się szerzyć choroby i nieszczęścia, coraz więcej ludzi zaczęło umierać.

Czarownica z początku cieszyła się bardzo: drzwi jej domu na dalekim przedmieściu nie zamykały się. Lecz wkrótce wyszło na jaw, że jej specyfiki nie pomagają i ludzie przychodzili coraz rzadziej.

Zaczęła więc sprzedawać Zimne i Kolczaste, co trochę pomagało, bo przecież był to - wprawdzie nie najlepszy - ale zawsze jakiś towar. Ludzie już nie umierali tak szybko, jednak ich życie toczyło się wśród chorób i nieszczęść.

I byłoby tak może do dziś, gdyby do miasta nie przyjechała pewna kobieta nie znająca argumentów czarownicy. Zgodnie ze swoimi potrzebami zaczęła całymi garściami obdzielać Ciepłym i Puchatym dzieci i sąsiadów.

Z początku ludzie dziwili się i nawet nie bardzo chcieli brać - bali się, że będą musieli oddawać. Ale kto by tam upilnował dzieci! Brały, cieszyły się, powyciągały z różnych schowków swoje zapomniane woreczki i znów jak dawniej zaczęły rozdawać.

Jeszcze nie wiadomo, jak skończy się ta bajka. Co będzie dalej - zależy od Ciebie... "


Za Anną Dodziuk (Pokochać siebie i zacząć żyć inaczej. Prószynski i S-ka. Warszawa 1996)


Miłość nie umiera nigdy.


Na koniec, mój twór, jeszcze sprzed choroby. Uszyłam dwa komplety woreczków adwentowych dla moich dwu dorosłych już pociech. Mają swoje nowe domy, nowe życie, ale coś ze świeckiej tradycji starego domu może w ich życiu zostać ;), prawda?


wtorek, 9 grudnia 2014

Nie ma mnie

Bo jestem na porodówce. :( 
Sorry.
Wróciłam z porodówki.
Jednak to nie ukochana córcia, której mi bardzo brakuje, bo synowa nie chce przejąc jej roli, ale kamlot nereczkowy!
Spoko, 0,5 cm, ale wariat. Zabrał mi ponad tydzień życia. Ból? Już nie pamiętam, ale w trakcie to ja wspinaczkę ściankową zaczęłam uprawiać. 
Ot, życie.

wtorek, 25 listopada 2014

Boże Narodzenie

           Choć w hierarchii świąt jest ono na drugim miejscu, to ja jednak bardziej na nie czekam. I tak było zawsze, odkąd sięgnę pamięcią. Na pewną ogromną rolę odgrywa w nich tradycja, tak pilnie kultywowana w mojej rodzinie. Jednak już od wielu lat jest to dla mnie tylko dodatek, bo tak naprawdę to czekam na te narodziny w jakiś niewyobrażalny dla mnie mistyczny sposób. Odkurzam swą duszę, jeszcze bardziej zagłębiam się w refleksjach. Jest mi to zawsze bardzo potrzebne. Jak dziecko wierzę, że się RODZI, że przychodzi, że coś zmieni. Biegam od świątyni do świątyni, by sprawdzić, czy na pewno tam jest. Czy przyszedł do wszystkich, czy jest może tylko tworem mojej wyobraźni? 

                Jakie będą te Święta? Chciałabym, aby przyniosły mi spokój. Wiem jednak, że muszę się przygotować na czas niepokoju, czas trudny, bolesny. 
                
                A może jednak dany mi będzie jeszcze dobry czas?

                Dziś czuję się bardzo samotna.

piątek, 21 listopada 2014

Dryfowanie

Tkwię obiema nogami w przeszłości. Ciałem i umysłem. Nie widzę przyszłości i nie jestem jej ciekawa. Teraźniejszość co dzień zamiatam pod dywan. Nie mam już tu nic do zrobienia i nie mam marzeń. Co dzień wspominam jakiś fragment mego życia albo ludzi, których spotkałam. Czasem analizuję to, co zrobiłam lub powiedziałam. Myślę, czy można było zrobić to inaczej.

Ale nie chciałabym już cofać czasu, zmieniać, na nowo zmagać się z życiem.

Nie podoba mi się ten współczesny świat. Męczy mnie jego tempo, bezduszność, arogancja i marność. Wcale nie odnajduję go pięknym. Dni listopada umykają mi niepostrzeżenie. Nie wiem, jak przebiegł ten tydzień, bo nie zdążyłam go nawet dotknąć. Czuję jak budzę się rankiem i zaraz kładę się, bo nadszedł zmierzch. Wypełniam myślami tę pustkę pomiędzy i czuję, jak jestem życiem zmęczona. Nie ciszą mnie efekty diety, choć dają mi większą witalność. Tylko po co się pytam? Do czego ten nowy stan jest mi potrzebny? 

A takie miałam plany na potem :). Jak cieszyłam się z wolnego czasu, z braku codziennego kieratu matki. Zatem co się stało? Czyżby nasz organizm tak z natury zwalniał, aby oswoić nas z odejściem? To dlaczego inni są aktywni do końca? To dlaczego inni boją się tego, co nadejdzie? Nie wiem, czy się boję. Nieistotne jest dla mnie, że będzie tak, jakby mnie nie było. Że za trzy pokolenia pewnie nikt nie będzie pamiętał mojego imienia, że to pisanie tutaj zniknie z serwerów, bo i cyberprzestrzeń zginie. Narodzi się coś nowego, bardziej odlotowego i jeszcze mniej mi przyjaznego. Świat pójdzie swoją drogą. To wszystko marność, marność nad marnościami i wszystko marność.

"Gdzie oni są, ci wszyscy moi przyjaciele...", twarze z dawnych lat, spędzające mi sen z powiek, wyciskające łzy smutku i radości? Gdzie ten cały świat, który zaprzątał me myśli i odbierał spokój? Jakże małym to wszystko się stało, jak miałkim i bezsensownym. Eh, gdyby rozum był przy młodości, inaczej może wszystko by wyglądało. 

Z wiekiem chyba bardziej zaczynam siebie lubić. Podoba mi się ten spokój i doceniam szczęście, jakie mam, bo są ze mną jeszcze Rodzice. Rodzice to coś zupełnie innego niż dzieci. Te patrzą w przyszłość. A ja patrzę w tę samą stronę, co Rodzice. Dziś nawet Ich niedoskonałość wydaje mi się nieistotną. 

Z jednej strony czuję się samotna, z drugiej jednak nie bardzo mi to przeszkadza. Dryfuję jak mała wyspa po oceanie życia, ot tak bez celu.

Zatrzymajcie na moment świat, ja wysiadam.

wtorek, 11 listopada 2014

Leniwe święto

Spędziłam je niespiesznie, odpoczywając i robiąc drobne rzeczy, bo czekają mnie prawie dwa tygodnie pracy bez przerwy :(. I to od rana do wieczora.

Domknęłam dziś także wczorajsze życiowe drzwi. Skasowałam maile, adresy mailowe, numer telefonu z komórki, numer gg. Nie da się zapomnieć, ale choć na co dzień nie będą mi te rzeczy przypominać tego, co się stało. Być może kiedyś będę żałować, że tak postąpiłam, ale w tym momencie uważam, że to dobre posunięcie.

Czuję jak zbliża się Adwent, czas czuwania. Zaczęłam wypełniać mój dom czerwienią. Są już świece, kocyk, na razie czerwony fiołek, ale wczoraj już widziałam ponsetię w IKEA. Nie kupiłam, bo uznałam, że za wcześnie jeszcze. Od dwu lat przystrajam dom z początkiem grudnia. Lubię ten nastrój. Refleksja miesza się z radością, wiara z tradycją. To wszystko dobrze mnie nastraja. Tym bardziej że mam wiele szczęścia, bo mam wciąż pełną Rodzinę, Rodziców i Dzieci. Nie każdy w moim wieku ma tyle szczęścia.

Zaplanowałam już pewne prace, ale nie wiem, czy starczy mi czasu, aby je wykonać, bo plan jest ambitny. Na Pintereście zgromadziłam sporo zdjęć ze świątecznymi pomysłami, ozdobami i ważnymi rzeczami do zrobienia na ten czas. Teraz trzeba tylko wybrać to, co w tym roku będzie wykorzystane, bo wszystkiego się nie da. Najważniejsze są kalendarze adwentowe, bo one powinny już być robione, aby zdążyć na czas. Chciałabym wykonać dla chłopców po komplecie, do ich nowych siedlisk. Oby tylko starczyło mi sił.

Podłaźniczka w tym roku musi być inna niż w latach ubiegłych. Zamierzam też co dzień czytać fragmenty Pisma Świętego, mam już bowiem podpowiedzi, jaki fragment jest na kolejny dzień najlepszy. Przeklejam za Pinterestem, może komuś się przyda.


                                                              Christmas Scripture Countdown + 25 Christmas Traditions at the36thavenue.com ...Check out 25 simple and memorable ways to celebrate the most wonderful time of the year! #christmas #traditions

W tym roku na oknach chciałabym nakleić białe i kremowe domki. Mam już koncepcję, ale jeszcze nie wiem do końca, jak to wykonać. Nie wiem, czy projekt z głowy da się przenieść na papier. Na wszystko trzeba czasu, a on jest dziś deficytowy.

Eh, kupię czas!!!

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdziały


Zamknęłam dziś jeden z równoległych rozdziałów mojego życia. I... poczułam ulgę.

Przez dwadzieścia lat czułam, jak wiele mi brakuje do doskonałości, jak dzień po dniu żyję marnie. Jak moje poglądy są niestosowne. Żyłam z poczuciem winy, że to, co mówię i robię, jest złe.

Zaczęło się pod koniec kwietnia tego roku. Dzień w pracy był jak co dzień. Rozmowa nawet sympatyczna, ale czuję jak cedzę słowa, aby nie powiedzieć czegoś głupiego, aby nie wyjść na głupią. Sztywna, choć pozornie swobodna. Wiem, że to wszystko grzecznościowe. 

Tak bardzo chciałam się zaprzyjaźnić. Ale nie wiem, dlaczego. Chodzący ideał, pod każdym względem. Nie tylko zawodowym ale i prywatnym. Cokolwiek dotyka, zamienia się w złoto. Jest perfekcyjne.

Ale pamiętam także dni, w których wyczuwałam politowanie, pogardę, sztuczną życzliwość. Poprawność.

W pewnym momencie przestałam zabiegać o tę przyjaźń. Ale codzienny kontakt nie pozwalał zapomnieć, jakim pyłem marnym jestem. Bo jestem, ale przecież nie jedynym.

Traci pracę. Niespodziewanie, niesprawiedliwie. W poczuciu swej sprawiedliwości walczy, ale jej posunięcia są kompletnie nieracjonalne, oderwane od rzeczywistości. Ponieważ cały czas byłam jak za szklaną szybą, za barierą, której nie wolno było mi przekroczyć, staram się nie inicjować rozmów. Tym bardziej że te, spontaniczne, które na wieść o tym co się stało, inicjuję, pozostają bez odpowiedzi, są ignorowane. Miotam się, szukam wyjścia. Wiem, że muszę uważać, bo jeśli zrobię fałszywy krok, sama zostanę bez pracy. Próbuję robić to, co mogę, co mi nie zagraża. Ale to sytuacja patowa. Tu chodzi o coś zupełnie innego i ja to wiem. Nie ma stosownego instrumentu, aby ratować. Tu kto inny rozdaje karty, i to zgodnie z prawem.

Na koniec farsy jest upokorzenie innych. Jest wyraźne zaznaczenie, kim "Ja" jestem, a kim wy jesteście. Pokazanie, gdzie jest nasze miejsce. Jak zwykle bardzo kulturalnie, ale i dobitnie. Nie jestem już w szeregu, zepchnięto mnie na dno. Siedzę jak zamurowana. Nie mogę wydobyć z siebie słowa. Szok.

Dziś się to skończyło. Nie ma już tej osoby w moim życiu. Nici zostały zerwane. Jeszcze parę mało istotnych ruchów trzeba wykonać i drzwi przeszłości się zatrzasną na zawsze.
Dlaczego poczułam ulgę? Może wcześniej trzeba było to zrobić?

Boże, zatrzymaj moje myśli.


piątek, 7 listopada 2014

No i się zaczęło

   Dieta rozpoczęta wczoraj i zaraz na samym starcie złamana. Bo, pojawiły się w domu rogale Marcińskie. Jak zatem przejść obojętnie? Był niewielki, zatem może aż tak nie narozrabiam? 
   Staram się myśleć pozytywnie i wierzyć, że tym razem się uda.
   Przedwczoraj i wczoraj zrobiłam zapasy z listy składników. Bałam się, że ta dieta będzie kosztowna, ale w sumie nie jest tak źle. Pewne składniki używane są tylko w ilości łyżki lub łyżeczki. Na początek trzeba zainwestować w opakowanie, ale starczy ono na dłużej.
    Ważyć mam się najwyżej raz w tygodniu.
   Wczoraj największym problemem było wypicie wskazanej ilości płynów. Nie udało mi się. Zapomniałam bowiem wziąć wodę mineralną do pracy. Poza tym nie bardzo chce mi się pić, a mam pochłonąć dziennie prawie 2,5 litra. 
   Dziś zaczęłam od szklanki wody. Teraz piję kawę. Zatem 0,5 litra za mną. jeszcze 2 litry :). Ale to początek dnia. Bardzo pracowitego dnia, zatem muszę uważać, aby nie zapomnieć popijać :). Taki mały pijaczek będę.

niedziela, 2 listopada 2014

Stwórzmy dom dla psiaków :) . Nasi Bracia Mniejsi.

http://karmimypsiaki.pl/pomagaj-codziennie?utm_source=Newsletter&utm_medium=Sarigato&utm_campaign=30.10

Wystarczy raz dziennie kliknąć na jednego z wybranych psiaczków i jeśli uzbiera się tych kliknięć stosowna liczba, psiaczki na pewno znajdą swój dom dzięki sponsorom. 
To tak niewiele.
Popatrz na te mordeczki! 
Nie wszyscy mamy możliwość adoptować zwierzaka, 
ale kliknąć może każdy.

wtorek, 28 października 2014

Dietetyczka

      Problemy z nadwagę przerosły mnie. Postanowiłam poszukać pomocy. Dziś właśnie byłam u sprawdzonej dietetyczki. To co zobaczyłam na specjalistycznej aparaturze, przeraziło mnie. Jest gorzej niż myślałam. Czy to jednak wystarczy by mnie zmotywować?
      
     Rozmowa trwała godzinę. Za tydzień otrzymam swój indywidualny jadłospis i reszta jest już w moich rękach. Pani jest do mojej dyspozycji i za każdym razem, gdy przestanę sobie radzić, mam do niej dzwonić :). 

     Jak wykrzesać w sobie tę motywację? Jak zmobilizować siebie do ćwiczeń?

   Nienawidzę sportu, jakikolwiek by on nie był. Nie znaczy to, że nie próbowałam go uprawiać. Bo próbowałam. Ba, nawet trenowałam. Jednak nie przynosi mi to przyjemności, nie daje kopa. Endorfiny się nie wydzielają. Jest jedyni ból i głód, wilczy apatyt. 

      Chciałabym zmobilizować się i chodzić na basen. Ale to wymaga czasu, a ja go w takiej ilości nie mam. Bo to co najmniej trzy godziny trzeba by zarezerwować. Nie widzę jakoś tego, ale będę próbować.

       Dziś mój kociak obudził mnie w niekonwencjonalny sposób. Źle wymierzył odległość między komodą a regałem. Ześliznął się po książkach, ale moce uderzenie zrzuciło mi na głowę ikonę. Nabiła mi ogromnego guza na szczycie nosa, a sama pękła :(. Na Wszystkich Świętych nie będę potrzebowała maski  :)

piątek, 24 października 2014

Roboty po uszy

     W Przejmuchowie czas jest deficytowy. Zapomnieć mogę tej jesieni o cudeńkach z liści. Nie nadążam z niczym. A jak sobie pomyślę, że ten weekend ślęczeć będę nad sprawozdaniami, których końca nie widać, to słabo mi się robi.








wtorek, 21 października 2014

start

Przejmuchowo to mój osobisty świat. Odkąd pamiętam przejmowałam się zawsze wszystkimi i wszystkim tylko nie sobą. I tak dotarłam do jesieni swego życia. Hm, ciekawe, bo to zawsze była moja ulubiona pora roku. 
Czy można pokochać także jesień życia? 


Tak jest za moim oknem. A jak jest we mnie ;)?