poniedziałek, 23 lutego 2015

Polowanie na czarownice

rozpoczęte. W tym roku to ja jestem czarownicą. Paradoksalnie moją winą jest najkrótszy staż pracy :).  Nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Na ten moment nie mogę nic zrobić. Jestem przygotowana, jeśli oczywiście można do czegoś takiego się przygotować. Będę się bronić, ale z godnością i literą prawa. Godzina zero wybije o 24.00 31 maja. Trzeba to przeżyć. Nie mam wyjścia. Musze zaopatrzyć się w jakieś ziołowe środki uspokajające, bo reglamentowane relanium mi nie starczy.

Najchętniej wlazłabym do jakiejś gawry i zaszyła się na te trzy miesiące. Ale przecież o tej porze niedźwiedzie się budzą.

Dziś przyśnił mi się nad ranem mój ukochany Dziadek. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek mi się przyśnił, choć bardzo często o Nim myślę, a jego fotografia wisi przy moim biurku. 

Mój urlop powoli dobiega końca, ale nie wypoczęłam, co gorsza przeziębiłam się bardzo i kiepsko się czuję. Trochę udało mi się nadgonić prac, ale niewiele. Skończyłam malować przybornik, ale muszę jeszcze nakleić kociaki i polakierować, a lakieru niet ;(.

Udało mi się coś sprzedać na allegro. Dwie rzeczy, które stały mi się za duże, wzięła Mama. Zrobiłam także małe zakupy. Jak zwykle część trafiona, część niestety z powodu nieuczciwości sprzedawców - beznadziejna. Ale nie wydałam zbyt dużo kasy. Cieszę się z butów i swetra.

Jeżu, o jakich ja bzdurach piszę.
Czas iść spać.

sobota, 14 lutego 2015

Jest taki obraz

        Andrei del Verrocchia pod tytułem "Tobiasz i Anioł". Zbadano, że ponad wszelką wątpliwość namalowany tam biegnący obok Anioła pies, który przypomina hologram, został namalowany przez Leonarda da Vinci. Patrzę od paru lat na ten obraz i jestem zachwycona, zauroczona tym psiaczkiem i bardzo żałuję, że nie mogę wydobyć jego samego z tego obrazu :(




Tak sobie dziś o nim przypomniałam.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Bezsilność

     To uczucie, które ostatnio dość często mi towarzyszy. A kiedy tracę nad czymś kontrolę, szczególnie nad rzeczami bardzo ważnymi, popadam w paranoję paniki. Wysiada logika, a pojawia się lęk. 

    Nie wiem, jak rozwiązać pewne sprawy, jak w ogóle się do nich zabrać. Nie mam choćby najmniejszej wskazówki, której mogłabym się uczepić. Męczy mnie to bardzo. Źle sypiam, bez tabletek nie ma snu. Budzę się z koszmarami pod powiekami. 

    Wlokę nogę za nogą do pracy i już wiem, że to ostatnie jej miesiące. Że muszę coś wymyślić, że czas mnie goni. Gdzieś na horyzoncie pojawiają się jakieś projekty, ale nie wiem, czy nie są one patykiem na wodzie pisane. Muszę dotrwać do przyszłego tygodnia, bo wtedy będę miała chwilę czasu, aby to wszystko jakoś ogarnąć. Dowiedzieć się szczegółów co i jak. Jakie mam prawa i możliwości. Znajoma szuka już pracy 6 miesięcy i nic. Nie wiem, czy to wynik jej wymagań, czy naprawdę dla kobiet po 40 pracy już nie ma. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała takie dylematy. Jestem z innej epoki.

   Jak przestać się bać? Jak zawierzyć tak bezgranicznie, że wszystko się ułoży? Jak?



Już niedługo, miesiąc, może 5 tygodni :)

niedziela, 1 lutego 2015

Mijają trzy miesiące

     W nadchodzącym tygodniu miną trzy miesiące mojej diety. Trudno mówić o jakiś wyrzeczeniach, ale chwilami nie jest łatwo. Tylko że są efekty. I wtedy, gdy jest ciężko, patrzę na to, co osiągnęłam, uświadamiam sobie, że się lepiej czuję i to rekompensuje mi trudy. Przedwczoraj pękło 10 kg. Kupiłam sobie krokomierz i chcę sprawdzić, ile co dzień chodzę. Tak szacunkowo, bo o szczegóły nie chodzi. Naprawdę efekty ponoć są, gdy chodzimy 10 000 kroków dziennie. Muszę sprawdzić, ile kroków robię normalnie żyjąc i ile muszę dołożyć do tej puli. Obecnie od świąt nie trzymam się już restrykcyjnie diety: listków sałaty, jednej rzodkiewki, 121 gram mięsa :). Staram się jeść szacunkowo, porównując to co pochłaniam z tym, co jest w rozkładzie diety. Chcę się przygotować to wyjścia z niej. Chce się także nauczyć jeść, minimalizując wyrzeczenia a nie przydawać wagi. Przede mną jeszcze co najmniej 6 kg. No może do 8, aby w okresie stabilizacji ta tolerancja weszła w ewentualne jo-jo. 

       Efekty są widoczne już od pewnego czasu. Ciekawe jest to, że chudnę równo w każdym prawie miejscu, co nie jest tak oczywiste przy dietach. Mam zatem szczęście. Część odzieży musiałam już wymienić. Spódnice nie dają się już nawet z paskami nosić. Nawet te, które ponad miesiąc temu zwęziłam :(, a może :). Wymieniłam wszystkie, no i nawet nowe staniki. Nareszcie!, ten mój poprzedni biust mnie po prostu wkurzał. Nie rozumiem kobiet, które mają kompleks małego biustu. Wcale nie czuję się mniej kobieca z 80B, czasem C niż z 85C. Niektórych Triumphów było szkoda, ale co tam, kupiłam nowe. Okazało się także, że teraz pasują mi staniki z Maksa&Spencera. Udało mi się upolować dwa idealne na moje maluchy za śmieszną cenę 15 złotych, na wyprzedaży!!! Cieszyłam się jak dziecko. Jak to łatwo niektórym babko zrobić przyjemność taką bzdetą :)

       Dziś na zewnątrz jest bardzo zimno, choć słonecznie i termometr tego nie pokazuje. Odczuwalna temperatura wskazuje na minusy. Musiałam dziś szoferować, ździebko zmarzłam na cmentarzu, ale wykorzystałam po raz pierwszy nowe okulary przeciwsłoneczne, także upolowane u Maksa. Oczywiście za śmieszną cenę 20 złotych. Mają te specjalne jakieś tam szkła z antyrefleksem. Mam takie po raz pierwszy i stwierdzam, że jest różnica. Dotąd zawsze kupowałam okulary w marketach za 5,90 albo niewiele więcej. Następnie po roku po prostu wyrzucałam, jak zmieniała się moda. Spełniały moje niewielkie wymagania, bo ja taka życiowa minimalistka jestem. Przy okazji kupna krokomierza najdłam także za bezcen okulary do samochodu, takie zachodzące na skronie i także z tym antyrefleksem (nie mylić z refluksem) :). Nie zdążyłam dziś ich wypróbować, ale już niedługo.

       Przeszłość, o której tak niedawno pisałam, stała się częścią mojego życia i bardzo dobrze się z tym czuję, choć jest to mała kupka nieszczęścia. Jeszcze nie wiem, jak sobie poradzę z drobnymi problemami, ale mam nadzieję, że rozwiązanie się znajdzie. Chce mi się co dzień wstawać i widzę jakiś sens, a to już bardzo dużo.

      Dziś słucham Bacha w wykonaniu mojego kochanego Nigela Kennedy`ego. Gorąco polecam. :)