Tkwię obiema nogami w przeszłości. Ciałem i umysłem. Nie widzę przyszłości i nie jestem jej ciekawa. Teraźniejszość co dzień zamiatam pod dywan. Nie mam już tu nic do zrobienia i nie mam marzeń. Co dzień wspominam jakiś fragment mego życia albo ludzi, których spotkałam. Czasem analizuję to, co zrobiłam lub powiedziałam. Myślę, czy można było zrobić to inaczej.
Ale nie chciałabym już cofać czasu, zmieniać, na nowo zmagać się z życiem.
Nie podoba mi się ten współczesny świat. Męczy mnie jego tempo, bezduszność, arogancja i marność. Wcale nie odnajduję go pięknym. Dni listopada umykają mi niepostrzeżenie. Nie wiem, jak przebiegł ten tydzień, bo nie zdążyłam go nawet dotknąć. Czuję jak budzę się rankiem i zaraz kładę się, bo nadszedł zmierzch. Wypełniam myślami tę pustkę pomiędzy i czuję, jak jestem życiem zmęczona. Nie ciszą mnie efekty diety, choć dają mi większą witalność. Tylko po co się pytam? Do czego ten nowy stan jest mi potrzebny?
A takie miałam plany na potem :). Jak cieszyłam się z wolnego czasu, z braku codziennego kieratu matki. Zatem co się stało? Czyżby nasz organizm tak z natury zwalniał, aby oswoić nas z odejściem? To dlaczego inni są aktywni do końca? To dlaczego inni boją się tego, co nadejdzie? Nie wiem, czy się boję. Nieistotne jest dla mnie, że będzie tak, jakby mnie nie było. Że za trzy pokolenia pewnie nikt nie będzie pamiętał mojego imienia, że to pisanie tutaj zniknie z serwerów, bo i cyberprzestrzeń zginie. Narodzi się coś nowego, bardziej odlotowego i jeszcze mniej mi przyjaznego. Świat pójdzie swoją drogą. To wszystko marność, marność nad marnościami i wszystko marność.
"Gdzie oni są, ci wszyscy moi przyjaciele...", twarze z dawnych lat, spędzające mi sen z powiek, wyciskające łzy smutku i radości? Gdzie ten cały świat, który zaprzątał me myśli i odbierał spokój? Jakże małym to wszystko się stało, jak miałkim i bezsensownym. Eh, gdyby rozum był przy młodości, inaczej może wszystko by wyglądało.
Z wiekiem chyba bardziej zaczynam siebie lubić. Podoba mi się ten spokój i doceniam szczęście, jakie mam, bo są ze mną jeszcze Rodzice. Rodzice to coś zupełnie innego niż dzieci. Te patrzą w przyszłość. A ja patrzę w tę samą stronę, co Rodzice. Dziś nawet Ich niedoskonałość wydaje mi się nieistotną.
Z jednej strony czuję się samotna, z drugiej jednak nie bardzo mi to przeszkadza. Dryfuję jak mała wyspa po oceanie życia, ot tak bez celu.
Zatrzymajcie na moment świat, ja wysiadam.