Kiedy kwitły
bzy, Bonifacy uwielbiał siadać przy otwartym oknie i całym sobą pochłaniać ich
zapach. Był szczęśliwy, gdy Aga była obok, bo wtedy właśnie dom był kompletny.
Jego dom był zawsze tam gdzie ona.
Nie pamięta,
jak znalazł się pod choinką 24 grudnia 1962 roku, ale od tej chwili czuł, że
jest kochany i potrzebny. Był czas, że chodził, trzymany za łapkę do
przedszkola, a potem, gdy Aga utworzyła na kanapie szkołę, był posłusznym
uczniem - prymusem. Najbardziej lubił jednak te chwile w Gaju Małym, gdy razem
w ciszy przemierzali bezdroża i buszowali w zbożu. Szeptali sobie to ucha,
nucili piosenki. Potem razem zbierali porzeczki i agrest. Wyjadali z
aksamitnych łódeczek zielone kuleczki groszku. A kiedy krople deszczu dzwoniły
o szyby, siedzieli przytuleni w pokoju przy rozgrzanym piecu.
Ale po paru
latach Dziadkowie odeszli i Gaj sprzedano.
Aga urosła, zmieniła miejsce zamieszkania, ale
nie zapomniała o Bonifacym i zabrała Go ze sobą. Nie miała jednak już czasu na
wspólne pogawędki. Samotnie siedział w pokoju na kanapie i czekał na coraz
rzadsze wspólne chwile.
Kiedyś Aga
przyprowadziła takiego dużego pana, a potem zawiniątka, które krzyczały.
Bonifacy w tajemnicy zaglądał do łóżeczka, cichutko szeptał do małych uszek.
Nie znalazł jednak nowych przyjaciół. Nie znalazł bratniej duszy.
Maluchy
podrosły, a Boni siedział smętnie w kącie.
Pewnego razu
Aga, już bardzo dorosła, podniosła go z ziemi i zobaczyła, że jej przyjaciel z
dzieciństwa jest chory. Oczka zrobiły się dużo mniejsze, z otwartych ran
zaczęły sączyć się płyny.
Bonifacy
odchodził.
Dziś siedzi
po tamtej stronie tęczy, a Aga nie może sobie wybaczyć, że w porę nie znalazła
odpowiedniego leku, że tak bardzo zaniedbała przyjaciela. A przecież
wystarczyła odrobina serca, pamięci.
Bonifacy
jest jednak cały czas z nią.
Przyjaciel z
dzieciństwa.