piątek, 26 czerwca 2015

Bonifacy

Kiedy kwitły bzy, Bonifacy uwielbiał siadać przy otwartym oknie i całym sobą pochłaniać ich zapach. Był szczęśliwy, gdy Aga była obok, bo wtedy właśnie dom był kompletny. Jego dom był zawsze tam gdzie ona.
Nie pamięta, jak znalazł się pod choinką 24 grudnia 1962 roku, ale od tej chwili czuł, że jest kochany i potrzebny. Był czas, że chodził, trzymany za łapkę do przedszkola, a potem, gdy Aga utworzyła na kanapie szkołę, był posłusznym uczniem - prymusem. Najbardziej lubił jednak te chwile w Gaju Małym, gdy razem w ciszy przemierzali bezdroża i buszowali w zbożu. Szeptali sobie to ucha, nucili piosenki. Potem razem zbierali porzeczki i agrest. Wyjadali z aksamitnych łódeczek zielone kuleczki groszku. A kiedy krople deszczu dzwoniły o szyby, siedzieli przytuleni w pokoju przy rozgrzanym piecu.
Ale po paru latach Dziadkowie odeszli i Gaj sprzedano.
 Aga urosła, zmieniła miejsce zamieszkania, ale nie zapomniała o Bonifacym i zabrała Go ze sobą. Nie miała jednak już czasu na wspólne pogawędki. Samotnie siedział w pokoju na kanapie i czekał na coraz rzadsze wspólne chwile.
Kiedyś Aga przyprowadziła takiego dużego pana, a potem zawiniątka, które krzyczały. Bonifacy w tajemnicy zaglądał do łóżeczka, cichutko szeptał do małych uszek. Nie znalazł jednak nowych przyjaciół. Nie znalazł bratniej duszy.
Maluchy podrosły, a Boni siedział smętnie w kącie.
Pewnego razu Aga, już bardzo dorosła, podniosła go z ziemi i zobaczyła, że jej przyjaciel z dzieciństwa jest chory. Oczka zrobiły się dużo mniejsze, z otwartych ran zaczęły sączyć się płyny.
Bonifacy odchodził.
Dziś siedzi po tamtej stronie tęczy, a Aga nie może sobie wybaczyć, że w porę nie znalazła odpowiedniego leku, że tak bardzo zaniedbała przyjaciela. A przecież wystarczyła odrobina serca, pamięci.
Bonifacy jest jednak cały czas z nią.

Przyjaciel z dzieciństwa.

piątek, 29 maja 2015

poniedziałek, 25 maja 2015

Znalazłam się na skraju załamania nerwowego. Nie pomagają już znane mi metody radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Zostałam sama ze swoją depresją.

Nie ma też już mojej ojczyzny, odebrano mi ją, zastępując populizmem, tanimi hasłami. Wczoraj odebrano mi ją. Dziś doskonale rozumiem, dlaczego Sokrates wolał wypić cykutę niż odwołać swoje poglądy.


Jan Kochanowski

" Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."

niedziela, 3 maja 2015

Życie, dieta i boczny tor.

Minęło sporo tygodni od ostatniego posta. Nie miałam ani czasu, ani siły by pisać.
Czasem zastanawiam się, dlaczego w ogóle zaczęłam to stukanie tu, do czego mi to było potrzebne? Dawno temu prowadziłam zeszytowy pamiętnik. Mam gdzieś schowane dwa bruliony, głęboko ukryte. Od lat, bardzo wielu lat, do nich nie zaglądałam. Myślę, że byłabym bardzo zaskoczona tamtymi wpisami. Pewnie czytałabym jak obcy dziennik. Czuję, jak bardzo się zmieniłam, jak zupełnie inne mam oczekiwania od życia. Może nie warto wracać?

No to wymądrzyłam się ździebko :), to teraz do rzeczy.
Dieta cud odebrała mi 10 :). Literalnie 10 kilogramów, i po dziesięć centymetrów w najbardziej newralgicznych miejscach. Najbardziej cieszę się ze zmniejszenia biustu. Nie rozumiem tych babek, które powiększają sobie biust. Wyszczuplały mi także nogi ;). Do idealnej wagi bardzo dużo mi jeszcze brakuje, ale nie jest to moim celem. Przede mną jeszcze 5 kg maksymalnego zrzutu. Jeśli stracę więcej, zamkną mnie jako anorektyczkę ;).

Nim jednak ruszę do boju z tymi 5 kg, muszę pozałatwiać pewne sprawy.
Na pierwszym miejscu jest praca. Na ten moment udało mi się wytargować rok. Niewiele, ale lepsze to niż nic.  Parę dni temu w jednym z filmów usłyszałam takie zdanie: "Trzeba walczyć o swoje". Ot, takie tam zdanie, słyszane wielokrotnie. Jednak tym razem odebrałam je zupełnie inaczej. Uznałam, że muszę jednak zawalczyć. Tak jak przeciwnik pozwala. A przeciwnik walczy bardzo nieuczciwie, choć w majestacie prawa. No bo takie mamy prawo. Podejmując walkę, nic nie tracę. Przeciwnik nie ma moralnego kaca. Nie zniżę się do pewnych jego zachowań i metod. Ale zawalczę. Wiedzieć coś bliżej będę dopiero w drugiej połowie maja. Teraz pozostaje mi cierpliwość.

Staram się psychicznie trzymać, choć nie jest to łatwe. Myślę, że wiele zawdzięczam moim Przyjaciółkom. Nie pozwalają mi się poddać, otwierają nowe horyzonty, pokazują, że życie jest poza moją pracą, no i sama praca jest także poza moją pracą. Bo może nawet nie wiem, że nadaję się do innej profesji niż ta, którą wykonuję. Przecież nigdy niczego innego nie spróbowałam. Nie znam swoich możliwości. "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" - prawda? 
A Córcia moja mówi: "Mamciu, zaufaj temu co Boskie. Denerwujesz się i martwisz, bo ufasz temu co ludzkie". No tak, ale wtedy tracę nad czymś kontrolę, a to sprawia, ze się denerwuję. No i jestem w punkcie wyjścia. 

Piękna choć chłodna niedziela. Nie mam na nią pomysłu. Przede mną trudny, bardzo pracowity tydzień, a potem dwa następne. Bez przerwy, bo nawet w weekend pracuję. Nie chce mi się ruszać z domu. Poleżę na pięknie posprzątanym i wystrojonym w kwiaty balkonie :).
Miłej niedzieli :)

środa, 25 marca 2015

Polowanie zakończone

W poniedziałek czarownica została upolowana. Trwa ustalanie wyroku. Może jeszcze coś da się ugrać, aby jak najmniej bolało.

Paradoksalnie poczułam ulgę. Może jeszcze coś za kolejnym zakrętem mojego życia na tyle istotnego i pięknego, że warto jest stanąć przed tym sądem? Może Bóg ma dla mnie jakiegoś asika w rękawie, bo o asie nie myślę nawet. 

Życie jest tylko jedno. Może zatem okazać się, że znajdę dla siebie jakieś bardzo fajne miejsce, o którym nigdy nie myślałam, nie brałam nawet pod uwagę. 

A może jest pustka i bezsens.

Ale trzeba myśleć pozytywnie, dopóki serce bije i zdrowie na to pozwala.

Chciałabym zapalić, ale jeszcze nie dziś. 

sobota, 21 marca 2015

...

Myślę o L. Niedługo minie rok od Jej śmierci. Tak wiele dla mnie zrobiła, choć przez ludzi była postrzegana nie najlepiej. Nie była łatwym człowiekiem, ale gdzieś leżała tego przyczyna. Wciąż biegnąc, nie umiemy często zatrzymać się nad wewnętrznym cierpieniem drugiego człowieka. Jeden zraniony zamknie się w sobie, inny wybuchać będzie jak wulkan, bo będzie mu się zdawać, że w ten sposób ulży sobie, odwróci coś. 
Pamiętam, jak całowałam ją w czoło, gdy przyjechała karetka. Mówiłam - do zobaczenia później. I czułam, że była szczęśliwa, że ktoś wykonał wobec niej taki gest. Zrobiłam to bez zastanowienia, może trochę odruchowo, ale cieszę się, że to zrobiłam.
Nie zobaczyłam Jej już przytomnej. Siedziałam z Nią dwa popołudnia, trzymając za najpierw gorącą, a potem coraz zimniejszą rękę. Mówiłam do Niej, pytałam, choć przecież była nieprzytomna. Ale ścisnęła moją dłoń, kiedy zapytałam czy nie boli. Właściwie mogło to oznaczać także, że boli. Ale przecież była podłączona do pompy z lekiem przeciwbólowym. Jeśli była świadoma, to co czuła? Jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Wiedziała, że odchodzi. Chciała już odejść, była zmęczona chorobą, wycieńczona. Myślę, że była zmęczona też samotnością, bo nie umiała zbudować z nami więzi. Nie byliśmy przecież Jej rodziną. Chciała do swoich. A swoich już nie miała.
Umarła w dniu kanonizacji. O 15. Zaraz jak tylko odeszłam na krótką mszę. Odchodząc prosiłam Ją, aby zaczekała. Pan R. , pielęgniarz powiedział, że to umierający wybiera moment. Poprosiłam, trochę w Jej tonie, że - nie rób jaj, L. zaczekaj, pomodlę się na dole, na mszy. Nie poczekała, nie poczekała. Nie uczestniczyłam w mszy. Zdążyłam zejść. I wróciłam. W tym momencie odeszła. 
Nie poczekałaś - musiałaś postawić na swoim. Pocałowałam Ją w czoła, tak jak w domu. Choć żyję już tyle lat, po raz pierwszy widziałam człowieka, z którego uszło życie.
Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że jesteś już spokojna.

niedziela, 15 marca 2015

Jestem Bamberką

W poszukiwaniu swoich korzeni dotarłam do informacji, że wywodzę się w prostej linii z rodu Bambrów, aczkolwiek po kądzieli prababcinej. 

Słowo "bamber" na przestrzeni ostatnich lat zmieniło swoje pejoratywne znaczenie. Po II wojnie światowej "bambrem" nazywano człowieka bez ogłady i źle ubranego. Dziś już to znaczenie prawie nie jest znane. 

Ale fakt pozostaje faktem, że korzeniami tkwię gdzieś w dalekiej Bambergii, skąd przywędrowali moi przodkowie na początku XVIII wieku. 

Co o nich na ten moment wiem? Niewiele, bo II wojna światowa oraz splot okoliczności, ale przede wszystkim śmierć mojego Dziadka, którego unicestwili Rosjanie, przykryły wszystko ogromną tajemnicą. Mogę jedynie polegać na paru migawkach pamięci z wczesnego dzieciństwa mojego Taty. A tam tkwi bardzo wyraźnie jego Babcia w bamberskim stroju, fragment kuchni i typowe zachowanie naszych Babć - smakołyki dla wnuków. Pamięci Taty można ufać, choć był wtedy czterolatkiem. Babcia zmarła w 1943 roku. O tym że miała niemieckie pochodzenie, choć była całkowicie spolonizowana, świadczyć może fakt, że nie została wysiedlona ze swojego rodzinnego miasta, tak jak Jej syn z rodziną. Ci dwoje już nigdy się nie spotkali. Dziadek zginął niecałe dwa lata później. Nie mógł być na pogrzebie swojej Matki, bowiem mieszkał w GG, a Prababcia została w Wielkopolsce. Grób przetrwał dzięki drugiemu synowi Prababci, który co roku przyjeżdżał i zawsze dopełniał formalności.

O tym jak bardzo mocno zakorzeniona była Prababcia w środowisku Bambrów, świadczyć może fakt, że Jej Matka także pochodziła z Bambrów. Wszystko to można sprawdzić w książce, którą pozostawiła po sobie, zmarła przed paroma laty, niestrudzona badaczka i propagatorka historii i kultury Bambrów na ziemiach polskich, profesor Maria Paradowska.

Ale to dopiero początek moich badań nad tą gałęzią korzeni. Udokumentowane jest, że wszyscy przybyli z Niemiec przesiedleńcy, a były ich aż cztery transze: 1719, 1730, 1746/47 oraz 1750-1753 rok musieli być wyznania katolickiego i prawdopodobnie właśnie ta religia sprawiła, że tak szybko wrośli w Poznań i społeczność oraz że spolonizowali się. Niestety, trudno mi w tym momencie ustalić, z którą grupą przyjechali moi przodkowie, ale najprawdopodobniej w pierwszej, ewentualnie drugiej. Świadczy o tym miejsce osiedlenia. 

Kolejnym moim krokiem będzie udanie się do archiwum archidiecezjalnego i zagłębienie się w rodzinę mojej Praprababci oraz Prapradziadka, gdyż to Ich rodowe nazwiska świadczą o bamberskim pochodzeniu. Ich córka wyszła za mąż już za Polaka, którego korzenie z kolei tkwią na dalekim wschodzi naszej ojczyzny. Na ziemiach dziś należących już do Białorusi. 

Przykro mi, że nie mam żadnych pamiątek. Praktycznie nic nie zostało, nawet zdjęcia. Historia nie dała mi szansy. Ale się nie poddaję. Jesteśmy bowiem utkani z naszych Przodków, Ich genów, marzeń, cech charakteru i osobowości. Choć my sami dziś siebie budujemy, ale zawsze na jakiś fundamentach. Te właśnie fundamenty SĄ ważne. Dla mnie są.

niedziela, 1 marca 2015

Nie wiem

Po prostu nie wiem, dlaczego od czasu do czasu tu zaglądam i piszę. Czy jest mi to potrzebne? Werbalizowanie myśli wcale nie przynosi mi ulgi, niczego nie zmienia. Jest tak, jakbym pisała do szuflady, bo i tak nie ma komentarzy, nikt poza mną nie czyta.

Jestem w bardzo złej kondycji psychicznej. Składa się na to również bardzo wiele. Czy gdy polowanie się zakończ, poczuję się lepiej? 
Staram się utrzymywać minimum kontaktów z ludźmi. Nie mam potrzeby rozmów. Nawet z moją przyjaciółką. Widzę, jak bardzo zamykam się w swą skorupę i szczelnie odgradzam od świata. Czy to już depresja? A wydawałoby się, że zrzucenie tych paru kilogramów nadwagi coś da, że poczuję się także lepiej psychicznie. Zdecydowanie lepiej tylko mi się przemieszcza. Chodzenie mnie tak nie męczy jak parę miesięcy temu.

Ładna dziś pogoda, choć zimno. Na przeciwko widzę szron na deskach piaskownicy, zatem w nocy pewnie był mały mróz. Do pełni niedaleko. 

Przyszedł marzec. Ten miesiąc samą swą nazwą budzi nadzieję na wiosnę i ciepło. Choć po nim następuje kwiecień, który z kolei przywraca zimowe klimaty.

Denerwuję się, gdy słyszę jego kroki po domu. Coraz gorzej znoszę jego tu obecność. A jednak nie potrafię podjąć decyzji. Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę działała pod wpływem emocji, że wsłuchując się w siebie, pozwolę podjąć decyzję, jak będę czuła całą sobą, że to odpowiedni moment i że nie mam już żadnych wątpliwości. Nie mam natury ryzykanta. Nigdy nie miałam, nawet gdy byłam bardzo młoda. Czy coś straciłam? Być może, ale nie postrzegam tego w kategorii straty. Nie zastanawiam się nad tym.

Z rzeczy, których w swoim życiu nie zrobiłam, żal mi jedynie tego, że nie nauczyłam się grać na pianinie i stepować. Nieprawda że nigdy nie jest za późno. Na pewne rzeczy jest już za późno. Czas jest okrutny, nieodwracalny. Nauczyliśmy się perfekcyjnie zabijać czas. Niestety, nie nauczyliśmy się go wskrzeszać.

Dzień się zaczął. Muszę się zmobilizować. Jest piękny. Muszę wstać od komputera, przygotować się i wyjść. Muszę, bo depresja czeka za rogiem. Bo widzę, jak się na mnie czai i co chce ze mną zrobić. Nie mogę się poddawać, nie mogę.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Polowanie na czarownice

rozpoczęte. W tym roku to ja jestem czarownicą. Paradoksalnie moją winą jest najkrótszy staż pracy :).  Nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Na ten moment nie mogę nic zrobić. Jestem przygotowana, jeśli oczywiście można do czegoś takiego się przygotować. Będę się bronić, ale z godnością i literą prawa. Godzina zero wybije o 24.00 31 maja. Trzeba to przeżyć. Nie mam wyjścia. Musze zaopatrzyć się w jakieś ziołowe środki uspokajające, bo reglamentowane relanium mi nie starczy.

Najchętniej wlazłabym do jakiejś gawry i zaszyła się na te trzy miesiące. Ale przecież o tej porze niedźwiedzie się budzą.

Dziś przyśnił mi się nad ranem mój ukochany Dziadek. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek mi się przyśnił, choć bardzo często o Nim myślę, a jego fotografia wisi przy moim biurku. 

Mój urlop powoli dobiega końca, ale nie wypoczęłam, co gorsza przeziębiłam się bardzo i kiepsko się czuję. Trochę udało mi się nadgonić prac, ale niewiele. Skończyłam malować przybornik, ale muszę jeszcze nakleić kociaki i polakierować, a lakieru niet ;(.

Udało mi się coś sprzedać na allegro. Dwie rzeczy, które stały mi się za duże, wzięła Mama. Zrobiłam także małe zakupy. Jak zwykle część trafiona, część niestety z powodu nieuczciwości sprzedawców - beznadziejna. Ale nie wydałam zbyt dużo kasy. Cieszę się z butów i swetra.

Jeżu, o jakich ja bzdurach piszę.
Czas iść spać.

sobota, 14 lutego 2015

Jest taki obraz

        Andrei del Verrocchia pod tytułem "Tobiasz i Anioł". Zbadano, że ponad wszelką wątpliwość namalowany tam biegnący obok Anioła pies, który przypomina hologram, został namalowany przez Leonarda da Vinci. Patrzę od paru lat na ten obraz i jestem zachwycona, zauroczona tym psiaczkiem i bardzo żałuję, że nie mogę wydobyć jego samego z tego obrazu :(




Tak sobie dziś o nim przypomniałam.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Bezsilność

     To uczucie, które ostatnio dość często mi towarzyszy. A kiedy tracę nad czymś kontrolę, szczególnie nad rzeczami bardzo ważnymi, popadam w paranoję paniki. Wysiada logika, a pojawia się lęk. 

    Nie wiem, jak rozwiązać pewne sprawy, jak w ogóle się do nich zabrać. Nie mam choćby najmniejszej wskazówki, której mogłabym się uczepić. Męczy mnie to bardzo. Źle sypiam, bez tabletek nie ma snu. Budzę się z koszmarami pod powiekami. 

    Wlokę nogę za nogą do pracy i już wiem, że to ostatnie jej miesiące. Że muszę coś wymyślić, że czas mnie goni. Gdzieś na horyzoncie pojawiają się jakieś projekty, ale nie wiem, czy nie są one patykiem na wodzie pisane. Muszę dotrwać do przyszłego tygodnia, bo wtedy będę miała chwilę czasu, aby to wszystko jakoś ogarnąć. Dowiedzieć się szczegółów co i jak. Jakie mam prawa i możliwości. Znajoma szuka już pracy 6 miesięcy i nic. Nie wiem, czy to wynik jej wymagań, czy naprawdę dla kobiet po 40 pracy już nie ma. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała takie dylematy. Jestem z innej epoki.

   Jak przestać się bać? Jak zawierzyć tak bezgranicznie, że wszystko się ułoży? Jak?



Już niedługo, miesiąc, może 5 tygodni :)

niedziela, 1 lutego 2015

Mijają trzy miesiące

     W nadchodzącym tygodniu miną trzy miesiące mojej diety. Trudno mówić o jakiś wyrzeczeniach, ale chwilami nie jest łatwo. Tylko że są efekty. I wtedy, gdy jest ciężko, patrzę na to, co osiągnęłam, uświadamiam sobie, że się lepiej czuję i to rekompensuje mi trudy. Przedwczoraj pękło 10 kg. Kupiłam sobie krokomierz i chcę sprawdzić, ile co dzień chodzę. Tak szacunkowo, bo o szczegóły nie chodzi. Naprawdę efekty ponoć są, gdy chodzimy 10 000 kroków dziennie. Muszę sprawdzić, ile kroków robię normalnie żyjąc i ile muszę dołożyć do tej puli. Obecnie od świąt nie trzymam się już restrykcyjnie diety: listków sałaty, jednej rzodkiewki, 121 gram mięsa :). Staram się jeść szacunkowo, porównując to co pochłaniam z tym, co jest w rozkładzie diety. Chcę się przygotować to wyjścia z niej. Chce się także nauczyć jeść, minimalizując wyrzeczenia a nie przydawać wagi. Przede mną jeszcze co najmniej 6 kg. No może do 8, aby w okresie stabilizacji ta tolerancja weszła w ewentualne jo-jo. 

       Efekty są widoczne już od pewnego czasu. Ciekawe jest to, że chudnę równo w każdym prawie miejscu, co nie jest tak oczywiste przy dietach. Mam zatem szczęście. Część odzieży musiałam już wymienić. Spódnice nie dają się już nawet z paskami nosić. Nawet te, które ponad miesiąc temu zwęziłam :(, a może :). Wymieniłam wszystkie, no i nawet nowe staniki. Nareszcie!, ten mój poprzedni biust mnie po prostu wkurzał. Nie rozumiem kobiet, które mają kompleks małego biustu. Wcale nie czuję się mniej kobieca z 80B, czasem C niż z 85C. Niektórych Triumphów było szkoda, ale co tam, kupiłam nowe. Okazało się także, że teraz pasują mi staniki z Maksa&Spencera. Udało mi się upolować dwa idealne na moje maluchy za śmieszną cenę 15 złotych, na wyprzedaży!!! Cieszyłam się jak dziecko. Jak to łatwo niektórym babko zrobić przyjemność taką bzdetą :)

       Dziś na zewnątrz jest bardzo zimno, choć słonecznie i termometr tego nie pokazuje. Odczuwalna temperatura wskazuje na minusy. Musiałam dziś szoferować, ździebko zmarzłam na cmentarzu, ale wykorzystałam po raz pierwszy nowe okulary przeciwsłoneczne, także upolowane u Maksa. Oczywiście za śmieszną cenę 20 złotych. Mają te specjalne jakieś tam szkła z antyrefleksem. Mam takie po raz pierwszy i stwierdzam, że jest różnica. Dotąd zawsze kupowałam okulary w marketach za 5,90 albo niewiele więcej. Następnie po roku po prostu wyrzucałam, jak zmieniała się moda. Spełniały moje niewielkie wymagania, bo ja taka życiowa minimalistka jestem. Przy okazji kupna krokomierza najdłam także za bezcen okulary do samochodu, takie zachodzące na skronie i także z tym antyrefleksem (nie mylić z refluksem) :). Nie zdążyłam dziś ich wypróbować, ale już niedługo.

       Przeszłość, o której tak niedawno pisałam, stała się częścią mojego życia i bardzo dobrze się z tym czuję, choć jest to mała kupka nieszczęścia. Jeszcze nie wiem, jak sobie poradzę z drobnymi problemami, ale mam nadzieję, że rozwiązanie się znajdzie. Chce mi się co dzień wstawać i widzę jakiś sens, a to już bardzo dużo.

      Dziś słucham Bacha w wykonaniu mojego kochanego Nigela Kennedy`ego. Gorąco polecam. :)

niedziela, 25 stycznia 2015

Audrey 20000 nocy i dni

      To ci jubileusz ;).
Nawiązując tytułem do filmu o Annie, zaczynam tego posta.

    Dziś jest 20 000 dzień mojego życia. Szmat czasu. jestem bardziej niż dorosła ;). Złośliwi, szybko przeliczywszy, powiedzą, że stttttara. Może. Ale wszystkim życzę, aby byli wewnętrznie i zewnętrznie tak starzy :).
To że są problemy, że są złe nastroje to nieważne, bo przecież każdy tak ma. Ten co śmieje się cały czas ze wszystkiego i do wszystkich oraz ten, co narzeka i wiecznie smuta - to chyba jednak nie do końca "normalny" jest.

   Wbrew tradycji nie będzie żadnych podsumowań, żadnych obiecanek. Po prostu cieszę się, że dotarłam tak daleko. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, być może jest czarna, mimo moich starań, ale dziś świętuję i nie chcę się martwić. Choćby dziś.

 Przesadzę paprotkę, zrobię drugi krok w ratowaniu zmarnowanego przez znajomych fukusa beniamina (ma już pierwsze nieśmiałe małe listki o przezroczystej zieleni), może upiekę ciasto czekoladowe, zrobię mały porządek na biurku, bo się ździebko zabałaganił.

 I chcę się dziś cieszyć życiem. Zatem bardzo proszę wszystkie Chochliki i inne ciemne moce, aby dały mi na to szansę :)

 Pozdrawiam wszystkich świątecznie
Audrey 20 000 nocy i dni.



A tak się cieszyłam przed  Maturą :)

wtorek, 20 stycznia 2015

Najwyższe diapazony

           To mój dzisiejszy stan, a właściwie nie tylko dzisiejszy. Dotyczy to zarówno pracy jak i związku. 

         Rano wlokę noga za nogą. Przekroczenie progu firmy jest jednoczesne z zadaniem sobie bólu. 
      Wiem, należałoby pomyśleć - ciesz się babo, że jeszcze masz pracę. Tylko że ja wlokę te nogi dlatego, że tę pracę mogę stracić lada dzień. No i jeszcze ta atmosfera ;(.

          Dziś też po raz pierwszy zajrzałam na stronę mówiącą o procedurze stwierdzenia nieważności małżeństwa. Ewidentnie mój przypadek podlega pod parę paragrafów. Zatem jak ksiądz R. powiedział, są podstawy. Ale wiem, że droga od tego momentu do rozwiązania mojej sprawy jest jeszcze daleka. Bo wiele się na to składa. Nie tylko kwestia procedury, która powinna trwać rok, ale w praktyce trwa trochę dłużej. To moje dojrzewanie do tej decyzji.

  Pamiętam siebie przed siedmioma laty. Swoje niewyobrażalne szczęście, ale teraz widzę też swoją ślepotę i doskonale widzę jego grę. 

       A może jest też w tym i moja wina? Niepodważalna? Nie jestem w stanie tego ocenić, bo jestem stroną. Jednak cały czas o tym myślę i wiem, znając siebie, że zrobię to etapami i sporo wody upłynie w rzece.

       20 000 - fajna liczba? To już za parę dni.

niedziela, 18 stycznia 2015

Tak sobie

Od ponad tygodnia na okrągło słucham Stinga. Trochę jego płyt mam i w necie parę znalazłam. Zatem nastrój Stingowy. Barwa głosu super. No i przeszłość staje mi przed oczami. I jest mi z tym dobrze. 

Tak bardzo się boję tego roku. Nie umiem się zdystansować do pewnych rzeczy. 
Chciałabym zostać sama.
Dlaczego nie mogę tego zmienić?
Oddalam się, coraz bardziej.

To nieprawda, że niczego już nie pragnę. Uświadomiła mi to podróż w przeszłość, którą wskrzesiłam.



ŁĄKA




I

Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru,

Aby nazwać mnie Łąką pewnego wieczoru?

Zawołana po imieniu

Raz przejrzałam się w strumieniu -

I odtąd poznam siebie wśród reszty przestworu.



Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem,

Przyszły pszczoły z kadzidłem i mirrą i złotem,

Przyszła sama Nieskończoność,
By popatrzeć w mą zieloność -
Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem...



Kto całował mak w zbożu - nie zazna niedoli!

Trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli...

Kocham stopy twoje bose,

Że deptały kruchą rosę,

Rozróżniając na oślep chabry od kąkoli.



Niechże sen twój wędrowny zielenią poprzedzę!

Weź kwiaty w jedną rękę, a w drugą weź miedzę,

Połóż kwiaty na rozstaju,

Zwilżyj miedzę w tym ruczaju,

Co wie o mnie, że trawą brzeg jego nawiedzę.



Już słońce mimochodem do rowu napływa,

Skrzy się łopuch kosmaty i bujna pokrzywa -

Jeno pomyśl, że ci wolno

Kochać łątkę i mysz polną,

I przepiórkę, co z głuchym trzepotem się zrywa!



Idzie miłość po kwiatach - wadzi o twe ciało,

Zważaj, by ci przed czasem w słońcu nie zemdlało.

W mojej rosie, w moim znoju
Pod dostatkiem masz napoju
Dla wargi, przeciążonej purpurą dojrzałą.



Cień twej głowy do moich przybłąkał się cieni.

Wiem, że w oczach nie zdzierżysz tej wszystkiej zieleni,

A co w oku się nie zmieści,

To się w duszy rozszeleści!

Jeszcze dusza ci nieraz żywcem się odmieni.



Parna ziemia przez kwiaty żar dzienny wydycha,

Uschły motyl zesztywniał wśród jaskrów kielicha -

Oczarujmy się nawzajem,

Zaskoczeni nagłym Majem -

Maj się chyli ku nocy i miłość nacicha...

II

Nie nacicha ta miłość, co nie zna rozłąki !

Usta moje i piersi spragnione są Łąki!

Tam mój obłęd i ostoja,

Gdzie ty szumisz, Łąko moja!

Jakże pachną rozprute według ściegów pąki!



Rosą zwilżyj mi rzęsy, skostniałe od skwaru,

Zgłuchłe uszy orzeźwij falą twego gwaru,

A ja w kwiatach spodem dłoni

Nauzbieram różnej woni

I omyję twarz spiekłą w źródłach twego czaru.



Nie przeciwiąc się trawom, obnażę się cały,

Aby mnie tchnienia twoje; jak wierzbę, przewiały,

A ty paruj tym oparem,

Co pokłębił się nad jarem,

Niby przed snem zrzucony twój przyodziew biały.



Ucałować mi rąbki tego przyodziewu,

Że pełen twojej woni i twego przewiewu,

I zawiesić mi go potem

Na tej brzozie popod płotem

I zamierać pod brzozą od własnego śpiewu.


Dzisiaj chatę zamiotłem w jedno oka mgnienie,

Z czworga kątów różami wypłoszyłem cienie,

A próg, zdobny pajęczyną,

Namaściłem suto gliną

I wodą moje pylne skropiłem przedsienie.



Jużem sobie nie szczędził radosnych zabiegów,

Wypiekając chleb z mąki, srebrzystszej od śniegów,

A tę ławę, tę - dębową

Przesłoniłem chustą nową,

Co się cała zieleni, krom czerwonych brzegów.



Będą czekał na ciebie z dłonią na zasuwie,

Zasłyszawszy twój szelest, z nóg zdejmę obuwie,

Wyjdę bosy na spotkanie,
Śpiewający niespodzianie.
A śpiewając, pomyślę, że pacierze mówię.



Wyślij pierwej z nowiną co najlichsze ziele,

Potem sama się przybliż z kwiatami na czele -

Pędząc przed się wonne kwiaty,

Wnijdź do wnętrza mojej chaty,

Bo chcę tobie sam na sam opowiedzieć wiele.

III

Weszłabym do twej chaty, gdy mgły się postronią,

Lecz nie wiem, czy się zmieszczę wraz z rosą i błonią.

Pierwej z niebem posąsiaduj,

Wszystkie cuda poobgaduj,
Nim napełnisz tę chatę miłością i wonią!



Jeszczem ja w żadnej chacie dotąd nie bywała,

Wiem tylko, że przez szyby widnieję - niecała.

Jakże cała poprzez drogę

Do twej chaty wbiegnąć mogę?

Od naporu zieleni runie ściana biała!



Nie umawiaj się ze mną pod żadnym jaworem,

Bym ciebie nie dosięgła szumem a przestworem -

To, co szum wyśpiewa gwarnie,
Przestwór znajdzie i ogarnie!
A chata twoja stoi przede mną - otworem...



Mocniej zioła zapachną w cztery świata strony,

Gdy zbliżywszy je do ust, spojrzysz w nieboskłony...

Czy ta sama noc na niebie

Osłoniła mnie i ciebie,

Czy dwie noce odmienne, dwie różne zasłony?



A jeżeli dwie różne o różnym przezroczu,

Nie pokładźmy ich przeto w rosie - na uboczu,

Odmiennymi zasłonami

Powiewajmy nad drzewami,
Byśmy siebie nawzajem nie stracili z oczu!



Ja tu - na dnie zieleni, pod powierzchnią rosy,

A ty tam, kędy dla mnie kończą się niebiosy,

Czy się kończą, czy nie kończą -

Śpiewaj zowąd pieśń skowrończą,

Podzwaniając mi ostrzem rozbłyskanej kosy.



Kosą grozi twa miłość, co pożera kwiaty,

Sierpem zgarniasz do duszy mych maków szkarłaty,

Lecz miłości się nie boję,

Jeno w zgrozie ci dostoję,

Bo i Bogu jest słodki powiew mojej szaty!


Porwijże mnie ku sobie, jeślić starczy mocy!
Lecz co pocznie beze mnie ten wicher sierocy?
Chyba wstrzymam dla poznaki

Popod chatą wszystkie maki,

Aby mógł mnie, gdy zechce, odnaleźć po nocy.

IV

Nie odnajdzie cię wicher, mrokiem ociemniały!

Rozweselił się błękit, gwiazdy pomłodniały!

Opętały moją głowę

Przywidzenia kalinowe,
Że rozkwitam tej nocy, niby krzew zuchwały.



A nie było na ziemi tak zmyślnego krzewu,

Noc się chwieje na strony od jego zachwiewu -

Wonna liściem i żywicą

Stańże, duszo, nad krynicą,

Spójrz, czyś dosyć podobna zielonemu drzewu?

Przystroimy się wzajem!
Śpi w tumanie rzeka,

Śpi kałuża pod płotem, śpi sad i pasieka,

Baczmyż przez ten wieczór cały,

By się okna nie pospały

I drzwi chaty znużonej, co na radość czeka.


Przyjdzie radość tym szlakiem, który jej się zdarzy -

Bądźmy zawsze gotowi i zawsze na straży.

Księżyc utkwi ponad studnią,

Gwiazdy w mroku się zaludnią

Snem, co jeszcze daleki, choć się z bliska marzy.



Za daleka mi byłaś wpośród kwiatów cienia,

Łąko - zielona Łąko, szumna od istnienia!

Chcę, byś była taka bliska,

Jak ta łza, co gardło ściska,

Kiedy w nim się zapóźni śpiew twego imienia !



Zapóźniła się miłość, szukająca łona,

A któż taką spóźnioną na rosach pokona?

Straszno łodzią w świat popłynąć

I z miłości nie zaginąć

W tych falach, gdzie się tężą piersi i ramiona!



I w północnej ochłodzie dość dla mnie upału!

Idę, Łąko, ku tobie brzegiem mego szału.

Ani zbrojny, ani konny,

Z ramion twoich wyjdę - wonny

I duchem zroszonemu uśmiechnięty ciału!



Sama chata rozwarła drzwi oścież ku wiośnie,

Wnijdźże teraz po ciemku - nagle i zazdrośnie!

Drzwi klonowe zamknę szczelnie

I zaśpiewam nieśmiertelnie,

A potem spojrzę w ciebie na wskroś i bezgłośnie!



V

Byłoż owo, nie było? Opowiedz nam, bracie,

Co się nocy dzisiejszej działo w twojej chacie?

Widzieliśmy, ludzie prości,

Niepojętość Zieloności

Za oknami - na ścianach i na twojej szacie.



Mówimy śpiewający, bo łatwiej przy śpiewie

Mówić o tym, co było, a czego się nie wie...

Psy, poległe nad potokiem,

Poglądały ludzkim wzrokiem,

I wzrok ludzki był w gwiazdach i w tym ślepym drzewie.



A zasię w naszych oczach były gwiezdne znaki,

I nie mogliśmy poznać, gdzie ludzie, gdzie maki.

Wszystko wokół było - gwiezdne

I odlotne i odjezdne,
Gromadzące się w białe nad ziemią orszaki.



I zdawało się wszystkim, że coś w niebie woła,

A zielona się światłość jarzyła dokoła,

Sny się wzajem pobudziły,

Ludzkie ciała opuściły

I pobiegły śnić w kwiaty i w najmniejsze zioła.



W nagłym pląsie skrzypnęły wszystkie kołowroty,

Zahuczały te groble, śpiewne od niemoty,

I w powietrzu było cudno,

Niby ludno, choć bezludno,
Jakby w nim się roiło od świąt i tęsknoty.



A na przeciąg tej nocy za sennym zrządzeniem

Każdy przezwał się innym wobec gwiazd imieniem,

Więc gdy świt ozłocił dymy,

Ujrzeliśmy, że klęczymy,

Nie wiedząc, jak i kiedy zdjęci zapatrzeniem.



Powiedz nam, co się stało w tym polu czy w lesie,

Że się dotąd czujemy, jakoby w bezkresie,

A wyjednaj nam u kwiatów

Rozszerzenie ziemskich światów

Aż po owe oddale, dokąd oczom chce się...



I objaśnij nam potem słów śpiewną wspomogą,

Co rozbłysło w twej chacie ponad ciemną drogą?

Czy ją naszła piękna zmora,

Wykrzesana z wód jeziora,
Czy sen owy, co śni się w polu bez nikogo?



VI
Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty,

Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty!

Trwała ze mną na tej ławie,

Rozmawiając głośno prawie -

Na ścianach moich - rosa, na podłodze - kwiaty...



Nie grążyłem ja w niebie ni steru, ni wiosła,

Lecz mnie radość swym prądem zmiotła i uniosła.

Wieczność ku nam znikąd zbiegła,

U stóp naszych, warcząc, legła,

A pierś moja tej nocy chabrami porosła.



I było już wiadomo, że pułap sosnowy

Wonnym deszczem, jak obłok, pokropi nam głowy,

Bo nie snem się sny płomienią,

Jeno deszczem i zielenią -

Duch mi zbłąkał się w ciele, jak wpośród dąbrowy.



Przeto Bóg, co mnie stworzył, zbladł podziwem zdjęty,

Żem uszedł jego dłoniom w tych pokus odmęty!

W kształt mię ludzki rozżałobnił,

A jam znów się upodobnił

Kwiatom i wszelkim trawom i źdźbłom gorzkiej mięty.



Nawołujcie się ludzie, pod jasnym lazurem,

Chórem w światy spojrzyjcie, zatrwóżcie się chórem!

Miłość, wichrem rozpędzona,

Wszystko złamie i pokona,

Zaś tych, co się sprzeciwią, w śnie skrępuje sznurem!



A opaszcie świat cały ścisłym korowodem,

Aby wam się nie wymknął, schwytany niewodem...

Zapląsajcie, zaśpiewajcie,

Pieśnią siebie wspomagajcie,

Toć wejdziemy w świat - próżnią, aby wyjść - ogrodem!


Niechaj dusza wam będzie błękitami czynna,

Stoi przed nią otworem ta jasność gościnna,

Czegokolwiek zażądacie,

To się zjawi w waszej chacie,

Bo nastała godzina taka, a nie inna...



Ludzie - mgły, ludzie - jaskry i ludzie - jabłonie,

Rozwidnijcie się w słońcu, boć na pewno płonie!

Dla mnie - rosa, dla mnie - zieleń,

Dla was - nagłość rozweseleń,

A kto pieśni wysłuchał - niech mi poda dłonie!
                                                               Bolesław Leśmian