środa, 25 marca 2015

Polowanie zakończone

W poniedziałek czarownica została upolowana. Trwa ustalanie wyroku. Może jeszcze coś da się ugrać, aby jak najmniej bolało.

Paradoksalnie poczułam ulgę. Może jeszcze coś za kolejnym zakrętem mojego życia na tyle istotnego i pięknego, że warto jest stanąć przed tym sądem? Może Bóg ma dla mnie jakiegoś asika w rękawie, bo o asie nie myślę nawet. 

Życie jest tylko jedno. Może zatem okazać się, że znajdę dla siebie jakieś bardzo fajne miejsce, o którym nigdy nie myślałam, nie brałam nawet pod uwagę. 

A może jest pustka i bezsens.

Ale trzeba myśleć pozytywnie, dopóki serce bije i zdrowie na to pozwala.

Chciałabym zapalić, ale jeszcze nie dziś. 

sobota, 21 marca 2015

...

Myślę o L. Niedługo minie rok od Jej śmierci. Tak wiele dla mnie zrobiła, choć przez ludzi była postrzegana nie najlepiej. Nie była łatwym człowiekiem, ale gdzieś leżała tego przyczyna. Wciąż biegnąc, nie umiemy często zatrzymać się nad wewnętrznym cierpieniem drugiego człowieka. Jeden zraniony zamknie się w sobie, inny wybuchać będzie jak wulkan, bo będzie mu się zdawać, że w ten sposób ulży sobie, odwróci coś. 
Pamiętam, jak całowałam ją w czoło, gdy przyjechała karetka. Mówiłam - do zobaczenia później. I czułam, że była szczęśliwa, że ktoś wykonał wobec niej taki gest. Zrobiłam to bez zastanowienia, może trochę odruchowo, ale cieszę się, że to zrobiłam.
Nie zobaczyłam Jej już przytomnej. Siedziałam z Nią dwa popołudnia, trzymając za najpierw gorącą, a potem coraz zimniejszą rękę. Mówiłam do Niej, pytałam, choć przecież była nieprzytomna. Ale ścisnęła moją dłoń, kiedy zapytałam czy nie boli. Właściwie mogło to oznaczać także, że boli. Ale przecież była podłączona do pompy z lekiem przeciwbólowym. Jeśli była świadoma, to co czuła? Jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Wiedziała, że odchodzi. Chciała już odejść, była zmęczona chorobą, wycieńczona. Myślę, że była zmęczona też samotnością, bo nie umiała zbudować z nami więzi. Nie byliśmy przecież Jej rodziną. Chciała do swoich. A swoich już nie miała.
Umarła w dniu kanonizacji. O 15. Zaraz jak tylko odeszłam na krótką mszę. Odchodząc prosiłam Ją, aby zaczekała. Pan R. , pielęgniarz powiedział, że to umierający wybiera moment. Poprosiłam, trochę w Jej tonie, że - nie rób jaj, L. zaczekaj, pomodlę się na dole, na mszy. Nie poczekała, nie poczekała. Nie uczestniczyłam w mszy. Zdążyłam zejść. I wróciłam. W tym momencie odeszła. 
Nie poczekałaś - musiałaś postawić na swoim. Pocałowałam Ją w czoła, tak jak w domu. Choć żyję już tyle lat, po raz pierwszy widziałam człowieka, z którego uszło życie.
Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że jesteś już spokojna.

niedziela, 15 marca 2015

Jestem Bamberką

W poszukiwaniu swoich korzeni dotarłam do informacji, że wywodzę się w prostej linii z rodu Bambrów, aczkolwiek po kądzieli prababcinej. 

Słowo "bamber" na przestrzeni ostatnich lat zmieniło swoje pejoratywne znaczenie. Po II wojnie światowej "bambrem" nazywano człowieka bez ogłady i źle ubranego. Dziś już to znaczenie prawie nie jest znane. 

Ale fakt pozostaje faktem, że korzeniami tkwię gdzieś w dalekiej Bambergii, skąd przywędrowali moi przodkowie na początku XVIII wieku. 

Co o nich na ten moment wiem? Niewiele, bo II wojna światowa oraz splot okoliczności, ale przede wszystkim śmierć mojego Dziadka, którego unicestwili Rosjanie, przykryły wszystko ogromną tajemnicą. Mogę jedynie polegać na paru migawkach pamięci z wczesnego dzieciństwa mojego Taty. A tam tkwi bardzo wyraźnie jego Babcia w bamberskim stroju, fragment kuchni i typowe zachowanie naszych Babć - smakołyki dla wnuków. Pamięci Taty można ufać, choć był wtedy czterolatkiem. Babcia zmarła w 1943 roku. O tym że miała niemieckie pochodzenie, choć była całkowicie spolonizowana, świadczyć może fakt, że nie została wysiedlona ze swojego rodzinnego miasta, tak jak Jej syn z rodziną. Ci dwoje już nigdy się nie spotkali. Dziadek zginął niecałe dwa lata później. Nie mógł być na pogrzebie swojej Matki, bowiem mieszkał w GG, a Prababcia została w Wielkopolsce. Grób przetrwał dzięki drugiemu synowi Prababci, który co roku przyjeżdżał i zawsze dopełniał formalności.

O tym jak bardzo mocno zakorzeniona była Prababcia w środowisku Bambrów, świadczyć może fakt, że Jej Matka także pochodziła z Bambrów. Wszystko to można sprawdzić w książce, którą pozostawiła po sobie, zmarła przed paroma laty, niestrudzona badaczka i propagatorka historii i kultury Bambrów na ziemiach polskich, profesor Maria Paradowska.

Ale to dopiero początek moich badań nad tą gałęzią korzeni. Udokumentowane jest, że wszyscy przybyli z Niemiec przesiedleńcy, a były ich aż cztery transze: 1719, 1730, 1746/47 oraz 1750-1753 rok musieli być wyznania katolickiego i prawdopodobnie właśnie ta religia sprawiła, że tak szybko wrośli w Poznań i społeczność oraz że spolonizowali się. Niestety, trudno mi w tym momencie ustalić, z którą grupą przyjechali moi przodkowie, ale najprawdopodobniej w pierwszej, ewentualnie drugiej. Świadczy o tym miejsce osiedlenia. 

Kolejnym moim krokiem będzie udanie się do archiwum archidiecezjalnego i zagłębienie się w rodzinę mojej Praprababci oraz Prapradziadka, gdyż to Ich rodowe nazwiska świadczą o bamberskim pochodzeniu. Ich córka wyszła za mąż już za Polaka, którego korzenie z kolei tkwią na dalekim wschodzi naszej ojczyzny. Na ziemiach dziś należących już do Białorusi. 

Przykro mi, że nie mam żadnych pamiątek. Praktycznie nic nie zostało, nawet zdjęcia. Historia nie dała mi szansy. Ale się nie poddaję. Jesteśmy bowiem utkani z naszych Przodków, Ich genów, marzeń, cech charakteru i osobowości. Choć my sami dziś siebie budujemy, ale zawsze na jakiś fundamentach. Te właśnie fundamenty SĄ ważne. Dla mnie są.

niedziela, 1 marca 2015

Nie wiem

Po prostu nie wiem, dlaczego od czasu do czasu tu zaglądam i piszę. Czy jest mi to potrzebne? Werbalizowanie myśli wcale nie przynosi mi ulgi, niczego nie zmienia. Jest tak, jakbym pisała do szuflady, bo i tak nie ma komentarzy, nikt poza mną nie czyta.

Jestem w bardzo złej kondycji psychicznej. Składa się na to również bardzo wiele. Czy gdy polowanie się zakończ, poczuję się lepiej? 
Staram się utrzymywać minimum kontaktów z ludźmi. Nie mam potrzeby rozmów. Nawet z moją przyjaciółką. Widzę, jak bardzo zamykam się w swą skorupę i szczelnie odgradzam od świata. Czy to już depresja? A wydawałoby się, że zrzucenie tych paru kilogramów nadwagi coś da, że poczuję się także lepiej psychicznie. Zdecydowanie lepiej tylko mi się przemieszcza. Chodzenie mnie tak nie męczy jak parę miesięcy temu.

Ładna dziś pogoda, choć zimno. Na przeciwko widzę szron na deskach piaskownicy, zatem w nocy pewnie był mały mróz. Do pełni niedaleko. 

Przyszedł marzec. Ten miesiąc samą swą nazwą budzi nadzieję na wiosnę i ciepło. Choć po nim następuje kwiecień, który z kolei przywraca zimowe klimaty.

Denerwuję się, gdy słyszę jego kroki po domu. Coraz gorzej znoszę jego tu obecność. A jednak nie potrafię podjąć decyzji. Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę działała pod wpływem emocji, że wsłuchując się w siebie, pozwolę podjąć decyzję, jak będę czuła całą sobą, że to odpowiedni moment i że nie mam już żadnych wątpliwości. Nie mam natury ryzykanta. Nigdy nie miałam, nawet gdy byłam bardzo młoda. Czy coś straciłam? Być może, ale nie postrzegam tego w kategorii straty. Nie zastanawiam się nad tym.

Z rzeczy, których w swoim życiu nie zrobiłam, żal mi jedynie tego, że nie nauczyłam się grać na pianinie i stepować. Nieprawda że nigdy nie jest za późno. Na pewne rzeczy jest już za późno. Czas jest okrutny, nieodwracalny. Nauczyliśmy się perfekcyjnie zabijać czas. Niestety, nie nauczyliśmy się go wskrzeszać.

Dzień się zaczął. Muszę się zmobilizować. Jest piękny. Muszę wstać od komputera, przygotować się i wyjść. Muszę, bo depresja czeka za rogiem. Bo widzę, jak się na mnie czai i co chce ze mną zrobić. Nie mogę się poddawać, nie mogę.