niedziela, 25 stycznia 2015

Audrey 20000 nocy i dni

      To ci jubileusz ;).
Nawiązując tytułem do filmu o Annie, zaczynam tego posta.

    Dziś jest 20 000 dzień mojego życia. Szmat czasu. jestem bardziej niż dorosła ;). Złośliwi, szybko przeliczywszy, powiedzą, że stttttara. Może. Ale wszystkim życzę, aby byli wewnętrznie i zewnętrznie tak starzy :).
To że są problemy, że są złe nastroje to nieważne, bo przecież każdy tak ma. Ten co śmieje się cały czas ze wszystkiego i do wszystkich oraz ten, co narzeka i wiecznie smuta - to chyba jednak nie do końca "normalny" jest.

   Wbrew tradycji nie będzie żadnych podsumowań, żadnych obiecanek. Po prostu cieszę się, że dotarłam tak daleko. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, być może jest czarna, mimo moich starań, ale dziś świętuję i nie chcę się martwić. Choćby dziś.

 Przesadzę paprotkę, zrobię drugi krok w ratowaniu zmarnowanego przez znajomych fukusa beniamina (ma już pierwsze nieśmiałe małe listki o przezroczystej zieleni), może upiekę ciasto czekoladowe, zrobię mały porządek na biurku, bo się ździebko zabałaganił.

 I chcę się dziś cieszyć życiem. Zatem bardzo proszę wszystkie Chochliki i inne ciemne moce, aby dały mi na to szansę :)

 Pozdrawiam wszystkich świątecznie
Audrey 20 000 nocy i dni.



A tak się cieszyłam przed  Maturą :)

wtorek, 20 stycznia 2015

Najwyższe diapazony

           To mój dzisiejszy stan, a właściwie nie tylko dzisiejszy. Dotyczy to zarówno pracy jak i związku. 

         Rano wlokę noga za nogą. Przekroczenie progu firmy jest jednoczesne z zadaniem sobie bólu. 
      Wiem, należałoby pomyśleć - ciesz się babo, że jeszcze masz pracę. Tylko że ja wlokę te nogi dlatego, że tę pracę mogę stracić lada dzień. No i jeszcze ta atmosfera ;(.

          Dziś też po raz pierwszy zajrzałam na stronę mówiącą o procedurze stwierdzenia nieważności małżeństwa. Ewidentnie mój przypadek podlega pod parę paragrafów. Zatem jak ksiądz R. powiedział, są podstawy. Ale wiem, że droga od tego momentu do rozwiązania mojej sprawy jest jeszcze daleka. Bo wiele się na to składa. Nie tylko kwestia procedury, która powinna trwać rok, ale w praktyce trwa trochę dłużej. To moje dojrzewanie do tej decyzji.

  Pamiętam siebie przed siedmioma laty. Swoje niewyobrażalne szczęście, ale teraz widzę też swoją ślepotę i doskonale widzę jego grę. 

       A może jest też w tym i moja wina? Niepodważalna? Nie jestem w stanie tego ocenić, bo jestem stroną. Jednak cały czas o tym myślę i wiem, znając siebie, że zrobię to etapami i sporo wody upłynie w rzece.

       20 000 - fajna liczba? To już za parę dni.

niedziela, 18 stycznia 2015

Tak sobie

Od ponad tygodnia na okrągło słucham Stinga. Trochę jego płyt mam i w necie parę znalazłam. Zatem nastrój Stingowy. Barwa głosu super. No i przeszłość staje mi przed oczami. I jest mi z tym dobrze. 

Tak bardzo się boję tego roku. Nie umiem się zdystansować do pewnych rzeczy. 
Chciałabym zostać sama.
Dlaczego nie mogę tego zmienić?
Oddalam się, coraz bardziej.

To nieprawda, że niczego już nie pragnę. Uświadomiła mi to podróż w przeszłość, którą wskrzesiłam.



ŁĄKA




I

Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru,

Aby nazwać mnie Łąką pewnego wieczoru?

Zawołana po imieniu

Raz przejrzałam się w strumieniu -

I odtąd poznam siebie wśród reszty przestworu.



Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem,

Przyszły pszczoły z kadzidłem i mirrą i złotem,

Przyszła sama Nieskończoność,
By popatrzeć w mą zieloność -
Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem...



Kto całował mak w zbożu - nie zazna niedoli!

Trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli...

Kocham stopy twoje bose,

Że deptały kruchą rosę,

Rozróżniając na oślep chabry od kąkoli.



Niechże sen twój wędrowny zielenią poprzedzę!

Weź kwiaty w jedną rękę, a w drugą weź miedzę,

Połóż kwiaty na rozstaju,

Zwilżyj miedzę w tym ruczaju,

Co wie o mnie, że trawą brzeg jego nawiedzę.



Już słońce mimochodem do rowu napływa,

Skrzy się łopuch kosmaty i bujna pokrzywa -

Jeno pomyśl, że ci wolno

Kochać łątkę i mysz polną,

I przepiórkę, co z głuchym trzepotem się zrywa!



Idzie miłość po kwiatach - wadzi o twe ciało,

Zważaj, by ci przed czasem w słońcu nie zemdlało.

W mojej rosie, w moim znoju
Pod dostatkiem masz napoju
Dla wargi, przeciążonej purpurą dojrzałą.



Cień twej głowy do moich przybłąkał się cieni.

Wiem, że w oczach nie zdzierżysz tej wszystkiej zieleni,

A co w oku się nie zmieści,

To się w duszy rozszeleści!

Jeszcze dusza ci nieraz żywcem się odmieni.



Parna ziemia przez kwiaty żar dzienny wydycha,

Uschły motyl zesztywniał wśród jaskrów kielicha -

Oczarujmy się nawzajem,

Zaskoczeni nagłym Majem -

Maj się chyli ku nocy i miłość nacicha...

II

Nie nacicha ta miłość, co nie zna rozłąki !

Usta moje i piersi spragnione są Łąki!

Tam mój obłęd i ostoja,

Gdzie ty szumisz, Łąko moja!

Jakże pachną rozprute według ściegów pąki!



Rosą zwilżyj mi rzęsy, skostniałe od skwaru,

Zgłuchłe uszy orzeźwij falą twego gwaru,

A ja w kwiatach spodem dłoni

Nauzbieram różnej woni

I omyję twarz spiekłą w źródłach twego czaru.



Nie przeciwiąc się trawom, obnażę się cały,

Aby mnie tchnienia twoje; jak wierzbę, przewiały,

A ty paruj tym oparem,

Co pokłębił się nad jarem,

Niby przed snem zrzucony twój przyodziew biały.



Ucałować mi rąbki tego przyodziewu,

Że pełen twojej woni i twego przewiewu,

I zawiesić mi go potem

Na tej brzozie popod płotem

I zamierać pod brzozą od własnego śpiewu.


Dzisiaj chatę zamiotłem w jedno oka mgnienie,

Z czworga kątów różami wypłoszyłem cienie,

A próg, zdobny pajęczyną,

Namaściłem suto gliną

I wodą moje pylne skropiłem przedsienie.



Jużem sobie nie szczędził radosnych zabiegów,

Wypiekając chleb z mąki, srebrzystszej od śniegów,

A tę ławę, tę - dębową

Przesłoniłem chustą nową,

Co się cała zieleni, krom czerwonych brzegów.



Będą czekał na ciebie z dłonią na zasuwie,

Zasłyszawszy twój szelest, z nóg zdejmę obuwie,

Wyjdę bosy na spotkanie,
Śpiewający niespodzianie.
A śpiewając, pomyślę, że pacierze mówię.



Wyślij pierwej z nowiną co najlichsze ziele,

Potem sama się przybliż z kwiatami na czele -

Pędząc przed się wonne kwiaty,

Wnijdź do wnętrza mojej chaty,

Bo chcę tobie sam na sam opowiedzieć wiele.

III

Weszłabym do twej chaty, gdy mgły się postronią,

Lecz nie wiem, czy się zmieszczę wraz z rosą i błonią.

Pierwej z niebem posąsiaduj,

Wszystkie cuda poobgaduj,
Nim napełnisz tę chatę miłością i wonią!



Jeszczem ja w żadnej chacie dotąd nie bywała,

Wiem tylko, że przez szyby widnieję - niecała.

Jakże cała poprzez drogę

Do twej chaty wbiegnąć mogę?

Od naporu zieleni runie ściana biała!



Nie umawiaj się ze mną pod żadnym jaworem,

Bym ciebie nie dosięgła szumem a przestworem -

To, co szum wyśpiewa gwarnie,
Przestwór znajdzie i ogarnie!
A chata twoja stoi przede mną - otworem...



Mocniej zioła zapachną w cztery świata strony,

Gdy zbliżywszy je do ust, spojrzysz w nieboskłony...

Czy ta sama noc na niebie

Osłoniła mnie i ciebie,

Czy dwie noce odmienne, dwie różne zasłony?



A jeżeli dwie różne o różnym przezroczu,

Nie pokładźmy ich przeto w rosie - na uboczu,

Odmiennymi zasłonami

Powiewajmy nad drzewami,
Byśmy siebie nawzajem nie stracili z oczu!



Ja tu - na dnie zieleni, pod powierzchnią rosy,

A ty tam, kędy dla mnie kończą się niebiosy,

Czy się kończą, czy nie kończą -

Śpiewaj zowąd pieśń skowrończą,

Podzwaniając mi ostrzem rozbłyskanej kosy.



Kosą grozi twa miłość, co pożera kwiaty,

Sierpem zgarniasz do duszy mych maków szkarłaty,

Lecz miłości się nie boję,

Jeno w zgrozie ci dostoję,

Bo i Bogu jest słodki powiew mojej szaty!


Porwijże mnie ku sobie, jeślić starczy mocy!
Lecz co pocznie beze mnie ten wicher sierocy?
Chyba wstrzymam dla poznaki

Popod chatą wszystkie maki,

Aby mógł mnie, gdy zechce, odnaleźć po nocy.

IV

Nie odnajdzie cię wicher, mrokiem ociemniały!

Rozweselił się błękit, gwiazdy pomłodniały!

Opętały moją głowę

Przywidzenia kalinowe,
Że rozkwitam tej nocy, niby krzew zuchwały.



A nie było na ziemi tak zmyślnego krzewu,

Noc się chwieje na strony od jego zachwiewu -

Wonna liściem i żywicą

Stańże, duszo, nad krynicą,

Spójrz, czyś dosyć podobna zielonemu drzewu?

Przystroimy się wzajem!
Śpi w tumanie rzeka,

Śpi kałuża pod płotem, śpi sad i pasieka,

Baczmyż przez ten wieczór cały,

By się okna nie pospały

I drzwi chaty znużonej, co na radość czeka.


Przyjdzie radość tym szlakiem, który jej się zdarzy -

Bądźmy zawsze gotowi i zawsze na straży.

Księżyc utkwi ponad studnią,

Gwiazdy w mroku się zaludnią

Snem, co jeszcze daleki, choć się z bliska marzy.



Za daleka mi byłaś wpośród kwiatów cienia,

Łąko - zielona Łąko, szumna od istnienia!

Chcę, byś była taka bliska,

Jak ta łza, co gardło ściska,

Kiedy w nim się zapóźni śpiew twego imienia !



Zapóźniła się miłość, szukająca łona,

A któż taką spóźnioną na rosach pokona?

Straszno łodzią w świat popłynąć

I z miłości nie zaginąć

W tych falach, gdzie się tężą piersi i ramiona!



I w północnej ochłodzie dość dla mnie upału!

Idę, Łąko, ku tobie brzegiem mego szału.

Ani zbrojny, ani konny,

Z ramion twoich wyjdę - wonny

I duchem zroszonemu uśmiechnięty ciału!



Sama chata rozwarła drzwi oścież ku wiośnie,

Wnijdźże teraz po ciemku - nagle i zazdrośnie!

Drzwi klonowe zamknę szczelnie

I zaśpiewam nieśmiertelnie,

A potem spojrzę w ciebie na wskroś i bezgłośnie!



V

Byłoż owo, nie było? Opowiedz nam, bracie,

Co się nocy dzisiejszej działo w twojej chacie?

Widzieliśmy, ludzie prości,

Niepojętość Zieloności

Za oknami - na ścianach i na twojej szacie.



Mówimy śpiewający, bo łatwiej przy śpiewie

Mówić o tym, co było, a czego się nie wie...

Psy, poległe nad potokiem,

Poglądały ludzkim wzrokiem,

I wzrok ludzki był w gwiazdach i w tym ślepym drzewie.



A zasię w naszych oczach były gwiezdne znaki,

I nie mogliśmy poznać, gdzie ludzie, gdzie maki.

Wszystko wokół było - gwiezdne

I odlotne i odjezdne,
Gromadzące się w białe nad ziemią orszaki.



I zdawało się wszystkim, że coś w niebie woła,

A zielona się światłość jarzyła dokoła,

Sny się wzajem pobudziły,

Ludzkie ciała opuściły

I pobiegły śnić w kwiaty i w najmniejsze zioła.



W nagłym pląsie skrzypnęły wszystkie kołowroty,

Zahuczały te groble, śpiewne od niemoty,

I w powietrzu było cudno,

Niby ludno, choć bezludno,
Jakby w nim się roiło od świąt i tęsknoty.



A na przeciąg tej nocy za sennym zrządzeniem

Każdy przezwał się innym wobec gwiazd imieniem,

Więc gdy świt ozłocił dymy,

Ujrzeliśmy, że klęczymy,

Nie wiedząc, jak i kiedy zdjęci zapatrzeniem.



Powiedz nam, co się stało w tym polu czy w lesie,

Że się dotąd czujemy, jakoby w bezkresie,

A wyjednaj nam u kwiatów

Rozszerzenie ziemskich światów

Aż po owe oddale, dokąd oczom chce się...



I objaśnij nam potem słów śpiewną wspomogą,

Co rozbłysło w twej chacie ponad ciemną drogą?

Czy ją naszła piękna zmora,

Wykrzesana z wód jeziora,
Czy sen owy, co śni się w polu bez nikogo?



VI
Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty,

Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty!

Trwała ze mną na tej ławie,

Rozmawiając głośno prawie -

Na ścianach moich - rosa, na podłodze - kwiaty...



Nie grążyłem ja w niebie ni steru, ni wiosła,

Lecz mnie radość swym prądem zmiotła i uniosła.

Wieczność ku nam znikąd zbiegła,

U stóp naszych, warcząc, legła,

A pierś moja tej nocy chabrami porosła.



I było już wiadomo, że pułap sosnowy

Wonnym deszczem, jak obłok, pokropi nam głowy,

Bo nie snem się sny płomienią,

Jeno deszczem i zielenią -

Duch mi zbłąkał się w ciele, jak wpośród dąbrowy.



Przeto Bóg, co mnie stworzył, zbladł podziwem zdjęty,

Żem uszedł jego dłoniom w tych pokus odmęty!

W kształt mię ludzki rozżałobnił,

A jam znów się upodobnił

Kwiatom i wszelkim trawom i źdźbłom gorzkiej mięty.



Nawołujcie się ludzie, pod jasnym lazurem,

Chórem w światy spojrzyjcie, zatrwóżcie się chórem!

Miłość, wichrem rozpędzona,

Wszystko złamie i pokona,

Zaś tych, co się sprzeciwią, w śnie skrępuje sznurem!



A opaszcie świat cały ścisłym korowodem,

Aby wam się nie wymknął, schwytany niewodem...

Zapląsajcie, zaśpiewajcie,

Pieśnią siebie wspomagajcie,

Toć wejdziemy w świat - próżnią, aby wyjść - ogrodem!


Niechaj dusza wam będzie błękitami czynna,

Stoi przed nią otworem ta jasność gościnna,

Czegokolwiek zażądacie,

To się zjawi w waszej chacie,

Bo nastała godzina taka, a nie inna...



Ludzie - mgły, ludzie - jaskry i ludzie - jabłonie,

Rozwidnijcie się w słońcu, boć na pewno płonie!

Dla mnie - rosa, dla mnie - zieleń,

Dla was - nagłość rozweseleń,

A kto pieśni wysłuchał - niech mi poda dłonie!
                                                               Bolesław Leśmian 

piątek, 2 stycznia 2015

Myśli na nowy rok

W ostatnim tygodniu grudnia wskrzesiłam przeszłość. Spontanicznie, bez wyrachowania, bez rozważań o konsekwencjach. Przez myśl mi nie przeszło, że to, co robię, tak właśnie się potoczy, jak się potoczyło. W nowy rok jednak weszłam bez tego obciążenia. 

Nie, nie bolało. Stało się jednak przyczynkiem do odnowienia myśli o rozstaniu z dotychczasowym życiem. Nadal nie umiem tego zrobić, ale bardzo chcę. Tak niewiele czasu zostało, dlatego chciałabym przeżyć go zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. 

Ale czy mam prawo sprawić komuś ból?
Jak robią to inne kobiety, że po prostu mówią - Odchodzę. -  albo - Odejdź?

W ubiegłym roku tak powiedziałam (nie tak dosłownie i nie tak dosadnie), a potem się ugięłam. Choć wiedziałam, że to nie ma sensu. Bo mój mąż się nie zmieni. Jemu to życie odpowiada, a ja się duszę, czuję jak powoli ginę. Spoczywają na mnie tylko obowiązki, których by nie było, gdybym nie była żoną. Jak długo można być z człowiekiem, dla którego jesteś polisą ubezpieczeniową na starość? Taką do podawania szklanki, czy wezwania lekarza? Jak długo można żyć z człowiekiem, który się nie odzywa, którego nic nie obchodzi, co dzieje się w twoim życiu. Kto grzebie ci w twoich rzeczach, podsłuchuje. Który nie czyta książek i kłamie, że jest człowiekiem wierzącym.

Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego wyszłam za niego te 5 lat temu? Co sobie myślałam? Że można się na starość zmienić? Że można pokonać swoje nawyki, że można zmienić osobowość? Przecież znam psychologię, wiem, jak to działa. Nie mam dwudziestu czy trzydziestu lat, ale doświadczenie, także pierwszego małżeństwa. 

Emocje. Znowu zgubiły mnie emocje.

Gdyby ktoś podał mi racjonalny sposób rozstania z człowiekiem, z którym nie można nawet rozmawiać, bo on rozmawiać nie tylko nie umie, ale nie chce. Z człowiekiem, który ma umysł dziecka. Czy miałabym odwagę to zrobić?

Chcę wolności, prawa do oddychania, do spokojnej nocy, i dnia bez lęku, że znowu otworzy drzwi.