sobota, 21 marca 2015

...

Myślę o L. Niedługo minie rok od Jej śmierci. Tak wiele dla mnie zrobiła, choć przez ludzi była postrzegana nie najlepiej. Nie była łatwym człowiekiem, ale gdzieś leżała tego przyczyna. Wciąż biegnąc, nie umiemy często zatrzymać się nad wewnętrznym cierpieniem drugiego człowieka. Jeden zraniony zamknie się w sobie, inny wybuchać będzie jak wulkan, bo będzie mu się zdawać, że w ten sposób ulży sobie, odwróci coś. 
Pamiętam, jak całowałam ją w czoło, gdy przyjechała karetka. Mówiłam - do zobaczenia później. I czułam, że była szczęśliwa, że ktoś wykonał wobec niej taki gest. Zrobiłam to bez zastanowienia, może trochę odruchowo, ale cieszę się, że to zrobiłam.
Nie zobaczyłam Jej już przytomnej. Siedziałam z Nią dwa popołudnia, trzymając za najpierw gorącą, a potem coraz zimniejszą rękę. Mówiłam do Niej, pytałam, choć przecież była nieprzytomna. Ale ścisnęła moją dłoń, kiedy zapytałam czy nie boli. Właściwie mogło to oznaczać także, że boli. Ale przecież była podłączona do pompy z lekiem przeciwbólowym. Jeśli była świadoma, to co czuła? Jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Wiedziała, że odchodzi. Chciała już odejść, była zmęczona chorobą, wycieńczona. Myślę, że była zmęczona też samotnością, bo nie umiała zbudować z nami więzi. Nie byliśmy przecież Jej rodziną. Chciała do swoich. A swoich już nie miała.
Umarła w dniu kanonizacji. O 15. Zaraz jak tylko odeszłam na krótką mszę. Odchodząc prosiłam Ją, aby zaczekała. Pan R. , pielęgniarz powiedział, że to umierający wybiera moment. Poprosiłam, trochę w Jej tonie, że - nie rób jaj, L. zaczekaj, pomodlę się na dole, na mszy. Nie poczekała, nie poczekała. Nie uczestniczyłam w mszy. Zdążyłam zejść. I wróciłam. W tym momencie odeszła. 
Nie poczekałaś - musiałaś postawić na swoim. Pocałowałam Ją w czoła, tak jak w domu. Choć żyję już tyle lat, po raz pierwszy widziałam człowieka, z którego uszło życie.
Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że jesteś już spokojna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz